Film używany. Film z gazety
Niezwykłe w "Kundunie" Martina Scorsese jest podporządkowanie perspektywy historycznej perspektywie duchowej, przekraczającej to wszystko, co my na Zachodzie zwykliśmy łączyć z pojęciem historii, polityki, walki, wolności, gwałtu, który ma prawo gwałtem się odciskać. Ludzie wchodzą do kina z torebkami popcornu, na ekranie leci seria reklam i bezpośrednio po niej ukazuje się słowo "Kundun", które znaczy tyle, ile "obecność Buddy", i jest jednym z tytułów przysługujących dalajlamie. W czołówce słowo to pojawia się i znika na powierzchni wody. Powracające w filmie motywy wody, piasku, mgły owiewającej góry tworzą symboliczny podtekst. Martin Scorsese pokazał świat z paradoksalnej perspektywy, która kojarzy nam się z biblijnym Eklezjastesem: "marność nad marnościami i wszystko marność". Ale tu natrafiamy na kolejny paradoks: poczucie marności, towarzyszące wszelkiemu działaniu, nie obciąża człowieka, ale go uskrzydla. Podobnie działa sam film. "Kundun" jest zarazem filmem biograficznym i religijnym, choć w niczym nie przypomina okolicznościowych epickich biografii. Nie ma też nic wspólnego z takim sposobem potraktowania buddyzmu, jaki zastosował Bertolucci w "Małym Buddzie". Nic z "turystyki religijnej" - zwiedzania cudzej duchowości od zewnątrz. "Kundun" sprawia wrażenie, jakbyśmy znajdowali się w samym środku. Nie tylko w środku Tybetu, ale w środku świadomości Dalajlamy. Jego oczyma patrzymy na świat, począwszy od sceny, gdy mały chłopiec, jeszcze nie rozpoznany jako inkarnacja zmarłego Dalajlamy, budzi się w kamiennym domu z flagami modlitewnymi na dachu, i z pochylonej perspektywy patrzy na matkę. Religijność "Kunduna" została oczyszczona z nalotu egzotycznej baśni, ukazana jako droga poznania, prowadząca poprzez medytację. Paradoks filmu Scorsesego polega na tym, że to, co wewnętrzne - czyli medytacja - ma tutaj charakter dynamiczny, twórczy. Natomiast to, co zewnętrzne, historyczne, wydaje się tyleż groźne, co iluzoryczne. Film jest monologiem Dalajlamy, który płynie do nas z rzeczywistości wewnętrznej, niezmiennej. Z drugiej strony - film ukazuje dramatyczną drogę Dalajlamy, któremu przyszło żyć w czasach wielkich katastrof - wojny światowej i ofensywy komunizmu. Dalajlama staje wobec decyzji, które przerosłyby każdego polityka. Ale on nie jest politykiem. Kiedy zaczyna się chińskie zagrożenie, jest niemal dzieckiem, ale ma świadomość mędrca.
Zwykle filmy o wielkich przywódcach opowiadają o tym, w jaki sposób bohater sprostał wyzwaniu historii, jak działał, zwyciężał bądź przegrywał. W "Kundunie" perspektywa ulega odwróceniu: przyglądamy się historii z perspektywy niedziałania. Oczywiście, bezpośrednim celem, do którego dąży bohater filmu, jest suwerenność Tybetu i powrót do Lhasy. Cel prawdziwy - oświecenie - jest niewyrażalny, znajduje się poza horyzontem filmu. Ale do niego prowadzą wszystkie drogi. W tym symbolicznym filmie, opartym na dokumentalnej książce Mary Craig, wiele miejsca zajmują sceny wędrówek, pochodów, przepraw. Orszak lamów przybywa do wioski, gdzie według wróżb ma mieszkać "tulku", inkarnacja duchowej istoty zmarłego Dalajlamy. Karawana ze złotym palankinem, w którym siedzi chłopiec o bystrym spojrzeniu, posuwa się tybetańskim płaskowyżem w stronę Lhasy. Subiektywna kamera pokazuje jego złote pantofle, gdy kroczy po czerwonym dywanie, i kłaniających się dostojników w kapeluszach podobnych do abażurów. Oto kraj jakby z baśni z tysiąca i jednej nocy, zastygły w odwiecznym kształcie, zamieszkany przez "najbardziej religijny lud na świecie". W momencie, kiedy XIV Dalajlama obejmuje najwyższą świecką i religijną władzę - baśń się kończy. Zaczyna się okres, który nawet w rzeczowej i pozbawionej egzaltacji biografii Dalajlamy nazwany został "zmierzchem bogów". W 1950 roku Chiny Ludowe wkraczają do Tybetu. Nadchodzą ze śpiewem, z megafonami, z czerwonymi sztandarami, z wielką ikoną Mao, z komunistyczną kontrreligią, zapowiadającą powszechne wyzwolenie.
Z perspektywy Dalajlamy Chiny, ogarnięte wiarą w wyzwolenie człowieka środkami politycznymi i stworzenie raju na ziemi, nie są żadnym demonem - komuniści stoją po stronie iluzji. Walka z nimi jest walką o prawdę. Sam Dalajlama również był przez tego demona kuszony, kiedy w swoim czasie przyznawał, że "socjalizm i buddyzm mają wiele wspólnego". Fascynującą scenę spotkania z Mao oglądamy oczami 20-letniego Dalajlamy. Uderza jego pozorna uległość, ale kryje się za nią całkowity brak uprzedzeń oraz brak lęku. W rozmowie w cztery oczy Mao mówi do niego z uśmiechem: "Twoje myślenie jest słuszne, religia to trucizna". W tym momencie wnikamy w świadomość Dalajlamy: widz jakby razem z nim rozpoznawał swój błąd. Równocześnie kątem oka patrzymy na buty Mao, na mankiety jego munduru, wsłuchujemy się w jego chorobliwy kaszel - i również tego człowieka, bynajmniej nie demona, ogarniamy tym dziwnym buddyjskim współczuciem, podobnym do współczucia chrześcijańskiego, które nie stoi w sprzeczności z dążeniem do prawdy absolutnej. Niezwykłe w filmie Scorsese jest podporządkowanie perspektywy historycznej perspektywie duchowej, przekraczającej to wszystko, co my na Zachodzie zwykliśmy łączyć z pojęciem historii, polityki, walki, wolności, gwałtu, który ma prawo gwałtem się odciskać. Dalajlama dąży do wolności bez przemocy. Scorsese pokazał, jak bolesna i pełna sprzeczności jest ta droga. Również obraz Tybetu sprzed inwazji nie jest wyidealizowany: Regent, który pierwszy rozpoznał tulku, inkarnację istoty duchowej zmarłego Dalajlamy, okazał się awanturnikiem, ale Dalajlama nigdy nie cofnął mu swego szacunku. Pierwszej nocy spędzonej w pałacu malutki Dalajlama obserwuje szczura spijającego masło z lampek palących się przed figurą Buddy. Czy nie ma w tym ukrytej sugestii, że ciemność i jasność, dobro i zło wpółpracują ze sobą? W każdym razie "Kundun" jest przeniknięty ciemną wiedzą o człowieku. Od obrazu dwóch walczących żuków, które rozdziela ręka chłopca, poprzez pojednawcze gesty Dalajlamy, gdy rozdziela chińskiego namiestnika i członka tybetańskiego zgromadzenia, aż po wizyjne obrazy hekatomby narodu, masy pomordowanych mnichów, pośród których stoi Dalajlama - jest w tym filmie obecne przeklęte pytanie o ludzką naturę, uwikłaną w zło, o możliwość wyjścia z absurdalnego kręgu przemocy. "Kundun" nie jest filmem apologetycznym, nie daje odpowiedzi, ale uruchamia rodzaj wyzwalającego współczucia, takiego samego, jakie znamy z buddyjskich filmów dawnych Japończyków - Mizoguchiego, Kurosawy, z "Rublowa" Tarkowskiego. Droga Dalajlamy, począwszy od bajkowego wjazdu do Lhasy, a skończywszy na dramatycznym przejściu przez himalajską przełęcz, kiedy żołnierz służby granicznej w "prostym mnichu" rozpoznaje wcielonego Buddę - jest drogą symboliczną. Widz ma poczucie, że sam zostaje w tę drogę zabrany, choć jej ostateczny sens i cel znajduje się poza horyzontem filmu, poza potokiem obrazów, poza muzyką Philipa Glassa, rozpędzoną, a zarazem jakby stojącą w miejscu. Pod koniec filmu zostają wypowiedziane dwie istotne myśli, w potocznym rozumieniu całkowicie sprzeczne. Ale Scorsese przerzuca między nimi pomost. Pierwsze zdanie brzmi wręcz nihilistycznie: "Moi wrogowie staną się niczym, moi przyjaciele staną się niczym, ja stanę się niczym" - mówi Dalajlama. Inną myśl podpowiada bliski mu mnich: "dobro zwycięży nad złem". Ten optymistyczny, zbanalizowany frazes brzmi w filmie jako odkrycie, coś nieoczywistego. Motywem przewodnim filmu Scorsesego jest tworzenie mandali - symbolicznego obrazu świata, służącego do kontemplacji prawdy, usypanego z kolorowego proszku. Ornament rośnie równolegle z rozwijającą się na ekranie historią Dalajlamy. Kiedy projekcja się kończy, mandala zostaje zniszczona. Ale tak naprawdę mandali nie można zniszczyć, podobnie jak nie można zniszczyć Tybetu. Jego duchowość zostanie rozproszona w świecie. Ten film jest mandalą. Ulotnym obrazem, który zawiera odbicie jakiegoś wiecznego porządku. Metafora mandali zyskuje w tym filmie wielką siłę, rzadką współczesnemu kinu. Scorsese - twórca niezapomnianego "Taksówkarza", "Wściekłego byka", "Ostatniego kuszenia Chrystusa" - mówi za pomocą tych olśniewających obrazów: może nasz świat, który nieustannie w proch się obraca, też jest taką, wciąż od nowa układaną mandalą?
Księgarnia internetowa "booknet.net.pl" ul.Kaliska 12 98-300 Wieluń |
Godziny otwarcia: pon-pt: 9.00-17.00 w soboty 9.00-13.00 |
Dane kontaktowe:![]() ![]() ![]()
|