?WzrOsT? to poezja pulsująca jak horyzont zdarzeń czarnej dziury, spoza którego wyłaniają się na przemian światy swojskie i przeinaczone. A raczej światów sześćdziesiąt pięć, gdyż tyle onirycznych okruchów poezji liczy tomik.
W ?Normalnym dniu w normalnej pracy? wybrykiem jest nawet tapeta, zastąpiona przez ścianę jak śmierć białą, a cała rzeczywistość spłaszczona zostaje do śniadaniowej chińszczyzny i torebki rodzynek. ?Księżyc? staje się morderczym, nieczułym stworzeniem, raniącym zmęczoną duszę i choć odbija światło, to wymyka się ono jednak prawom fizyki. ?Zamykam oczy?, powiada poeta, ?ale to nie pomaga / bo dalej ciemno jest / i wciąż księżyc świeci?. Ta logika przecinających się światów równoległych wyłożona jest jasno w ?Wielkim Bólu Dupy?: trzeba najpierw żyć / aby od życia uciekać. Podróż kończy się w a-lirycznym podwójnym świecie 65. Jednak ?Mroki?, na przekór tytułowi, pełne są gwiazd, uciekających przed sobą w uniwersum bez cienia: nie ma cieni tutaj / nie, nie ma, nie ma cieniów / tylko płatki słonecznika kładące się spać / chowające przed nocą / oblicze gwiazd.
Bo ?WzrOsT? to eschatologiczna poezja dnia codziennego: Niebo za mnie nie zapłaciło / przyjdzie mi umrzeć samotnie. / Nikt nie będzie czekał / po drugiej stronie.